niedziela, 8 grudnia 2013

Green Pharmacy - krem do stóp gojący

Moje stopy, jak zresztą całe ciało, są bardzo suche. Ale gdy pamiętam o codziennym nakładaniu kremu to nie jest źle. Nauczyłam się także, że pumeksy i inne tarki są mi zbędne jeśli tylko wystarczająco często stosuję kremy. Latem borykam się z największym przesuszeniem, ale i zimą staram się nie zapominać o pielęgnacji tej części ciała. Zresztą jak skóra jest odpowiednio odżywiona to zimą jest zwyczajnie cieplej :) Serio. Więc warto dbać o stópki nie tylko latem!

W ramach dbania o stopy lubię testować nowe kremiki. I jakiś czas temu wpadł mi w ręce krem Green Pharmacy - krem do stóp gojący przeciw pęknięciom z olejkiem z orzechów włoskich i ekstraktem z babki szerokolistnej. Wiem, że sporo z Was lubi kosmetyki tej marki, a ja ich nigdy nie próbowałam, więc postanowiłam dać im szansę.

 

Opakowanie jest jak dla mnie takie sobie. Ale powiedzmy, że estetyka w kremie do stóp jest, przynajmniej dla mnie, mało ważna. Jeśli krem działa to może nawet mieć białą tubkę z napisem "krem do stóp". Opakowanie, które mnie udało się kupić było promocyjne i zawiera 25% gratis (czyli 75 ml kremu).


Ku mojemu zdziwieniu "instrukcja obsługi" kremu wskazuje, iż jest to kosmetyk do stosowania na noc. Nigdy wcześniej nie miałam kremu do stóp, który należałoby stosować o określonej porze dnia. Prawdę mówiąc niezbyt się do tego stosowałam. Używałam go po prostu wtedy, kiedy miałam na to czas. Nie mam pojęcia czy miało to jakiś wpływ na jego działanie. Sądzę, że niewielki.


Jeżeli chodzi o skład to jest całkiem nieźle. Na trzecim miejscu mamy mocznik, który ma bardzo silne właściwości nawilżające. Olejek z orzechów włoskich także znajduje się wysoko w składzie. Poza tym mamy też wyciąg z babki zwyczajnej, lanolinę, alantoinę, olejek z jodły pospolitej i olejek z drzewa herbacianego. Nie jestem znawcą składów, ale wydaje mi się, że to na prawdę ciekawy skład. Zwłaszcza jak na tę półkę cenową.


Opakowanie to tradycyjna tubka z zakrętką. Plastik jest miękki, więc i pod koniec da się wycisnąć resztki kremu. Otworek nie jest za duży, więc bez problemu można wycisnąć odpowiednią ilość kremu. Nie ma obawy przed niekontrolowanym wypływem połowy tubki. Sprzyja temu także konsystencja, która jest, nazwałabym to, średniogęsta. Niby dosyć gęsta, ale podczas rozsmarowywania szybko się wchłania. Dla mnie super.


Kremik choć bogaty zarówno pod względem składników, jak i konsystencji, szybko się wchłania i przyjemnie stosuje. Zapach jest ziołowo-sosnowy. Mnie to nie przeszkadza. Podsumowując bardzo ten krem polubiłam. Moje stopy również. Nie mam już takich problemów z pękającymi piętami i suchą skórą. Krem nie pozostawia też tłustej warstwy, co bardzo mi w niektórych preparatach przeszkadzało. Moim zdaniem warto spróbować. Zwłaszcza za takie pieniądze. Podobno jego brat z kwasami AHA jest o niebo lepszy, a ten ma być kiepski. Mnie się sprawdził, a tamtego nie znam.

POJEMNOŚĆ: 50 ml + 25 ml
WYPRODUKOWANO: w Polsce
DOSTĘPNOŚĆ: na pewno Rossmann, a pozostałe drogerie to nie wiem
CENA: ok. 5 zł

piątek, 6 grudnia 2013

Mikołajkowo! :D

Moje Drogie!
Dzisiaj życzę Wam wszystkiego Mikołajowego :)

Mikołajki w tym roku są dla mnie wyjątkowe z dwóch powodów. Po pierwsze to pierwsze Mikołajki mojego synka. Co prawda jeszcze nic z tego nie rozumie, ale jednak są. A drugim powodem jest udział w akcji zorganizowanej przez Asię z bloga 1001 Pasji (KLIK) pt. "Mikołajki z Hexx". 


Pamiętacie klasowe Mikołajki, gdzie losowało się swoją parę, której zrobimy prezent? Coś podobnego przygotowała dla nas Hexx. Swoją drogą, jeżeli jeszcze nie znacie jej bloga to koniecznie musicie nadrobić tę zaległość, bo to na prawdę świetny i wartościowy blog. A autorka jest wspaniałą i ciekawą osobą, którą po prostu warto poznać. Wracając do tematu, akcja mikołajkowa miała na celu przygotowanie paczki dla swojej pary. Mnie przypadło w udziale przygotowanie paczuszki dla Patrycji z bloga http://skleping-mode-on.blogspot.com/. Przygotowanie prezentu dla osoby, której się nie zna jest nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza, że aktualnie głowię się nad prezentami dla męża, którego przecież znam świetnie. 

Moja paczuszka przybyła do mnie już w listopadzie, ale postanowiłam poczekać z jej prezentacją do Mikołajek. Przyznam, że dawno tak nie czekałam na żaden prezent. To było na prawdę fajne. I rozpakowywanie także. A oto co przygotowała dla mnie Patrycja:



W paczuszce znalazły się:
1. Serum liftingujące do biustu Tołpa - ten produkt bardzo mnie ucieszył, bo właśnie czegoś takiego potrzebowałam. Powiedzmy sobie szczerze - karmienie nie wpływa korzystnie na jędrność biustu. Także małe wspomaganie po jego zakończeniu się przyda.  

2. Loreal pigment w kolorze granatowym - odcienie niebieskiego to nie są moje kolory, ale na pewno go wypróbuję. Ma być dla mnie natchnieniem do sylwestrowego makijażu. Nie wiem czy gdziekolwiek się w tym roku wybiorę, ale zobaczymy :) A pigment może wykorzystam do robienia kresek, bo wydaje mi się, że w tej roli się sprawdzi.

3. Dwie saszetki: maseczka Tołpa i maseczka do stóp Perfecta - nie znam tych produktów, więc chętnie wykorzystam :)


Oprócz tego paczka kryła w sobie wiele próbek. Znalazło się coś nawet dla mojego Jasiula. W ramach "słodkości" dostałam białą herbatę z liczi i czekoladę. Całość zapakowana była w czerwoną świąteczną skarpetę. Urocze :) Nigdy nie miałam takiej skarpety.

Cała akcja była świetnym pomysłem. Bardzo dziękuję Asi, że mogłam wziąć w niej udział. Dziękuję za czas i wysiłek, który temu poświęciła. Jesteś cudowna :* Dziękuję także Patrycji za świetna paczkę. Buziole dla Ciebie :*

A dla Was jeszcze raz WSZYSTKIEGO MIKOŁAJOWEGO !!!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Dermedic Hydrain2 - krem nawilżający o przedłużonym działaniu

Kilkukrotnie już planowałam zakup tego kremu, ale jakoś zawsze rezygnowałam. W końcu jednak wpadł w moje ręce za sprawą mojego męża. Dostałam go w prezencie za pierwszy ząbek mojego dziecka. Większość z Was pewnie teraz nic nie rozumie z tego co napisałam :P Otóż jest taki zabobon, że osoba, która pierwsza znajdzie pierwszy ząbek u dziecka dostaje prezent (w wersji, którą znam jest to sukienka, ale nie obstawałam przy tym). Jak dla mnie piękna tradycja, bo przecież prezenty cieszą zawsze i w każdej ilości. Także radość podwójna, bo i ząbek się pojawił i kremik w moje łapki wpadł. A mowa o Dermedic Hydrain 2 - kremie nawilżającym o przedłużonym działaniu.


Całe wydarzenie miało miejsce już 4 miesiące temu, co niezmiennie przypomina jak szybko ucieka czas. Miałam sporo czasu na to, aby przetestować ten produkt. Ostatnimi czasy nawet mój mąż mi go podbiera, bo jego krem się skończył. Bardzo podoba mi się opakowanie tego kremu. Jest proste i bardzo praktyczne - szklany słoiczek z plastikową nakrętką. Wszystko było zamknięte w kartoniku, który uległ uszkodzeniu i nie nadawał się do zdjęć.

Krem ma za zadanie nawilżyć naszą cerę, a z racji tego, iż jest on kremem o przedłużonym działaniu, ma tę cerę nawilżyć na dłużej. Z tego co ja rozumiem, to zwyczajnie ma pozostać nawilżona przez cały dzień, aż do kolejnej aplikacji kremu. Ponadto na opakowaniu jest informacja, iż można go stosować nawet podczas leczenia trądziku różowatego i młodzieńczego. Producent obiecuje utrzymanie wody w głębszych warstwach naskórka, łagodzenie podrażnień, zmniejszenie zaczerwienień i likwidację wolnych rodników.

 

Moja cera lubi się przesuszać. W zasadzie to dopiero się uczę jak ją prawidłowo pielęgnować i jeszcze całkowicie się nie zgrałyśmy. Liczyłam na to, iż ten krem idealnie wpisze się w jej potrzeby, ale niestety tak się nie stało. Rzeczywiście skóra była dobrze nawilżona. Podrażnień ani zaczerwienień nie było (ale też nie mam do nich tendencji). Jednak efektu wow także nie zaobserwowałam. Nie poprawił stanu mojej skóry, ani nie zapewnił jej odpowiedniego nawilżenia na dłużej. Być może powinnam go stosować z dużo większą częstotliwością - używałam go jako kremu na dzień, sporadycznie jako kremu na noc (w tej roli korzystałam z oferty Lirene KLIK).

 

To co mi chyba najbardziej przeszkadzało to konsystencja. Podczas rozprowadzania miałam uczucie, jakby ten krem wcale się z moją skórą nie lubił, bo tak niesympatycznie się po niej mazał.  Kiedy w końcu udaje mi się go całego rozprowadzić to czuję, że go mam na skórze. Wchłania się przez dłuższą chwilkę do matu, ale pozostawia uczucie pokrycia skóry jakby tłustą warstewką. Domyślam się, iż ma to chronić skórę przed utratą wilgoci. Mnie to trochę przeszkadza, ale najczęściej nakładam na twarz podkład, więc już tak mocno tego nie odczuwam.Jestem z niego średnio zadowolona i więcej po niego nie sięgnę. Być może powinnam dać mu kolejną szansę, ale znam siebie i wiem, że jeśli jakiś element pielęgnacji nie sprawia mi przyjemności, to będę unikała tego kroku. A ten krem zdecydowanie nie uprzyjemniał mi porannego rytuału.

 

Polskie dermokosmetyki zyskują coraz większą popularność. Bardzo mnie to cieszy, bo jednak wolę korzystać z produktów wyprodukowanych w naszym kraju. Zwłaszcza jeśli jakościowo także nie odbiegają od zagranicznych.

POJEMNOŚĆ: 50 g
WYPRODUKOWANO: w Polsce
DOSTĘPNOŚĆ: apteki stacjonarne i internetowe
CENA: ok.40 zł (w promocji w SP nawet 10 zł)

niedziela, 24 listopada 2013

Demakijaż z Perfectą - o mleczku micelarnym 3w1

Demakijaż to zawsze moja najmniej ulubiona chwila dnia. Czasem nawet zdarza mi się rezygnować całkowicie z makijażu właśnie ze względu na demakijaż. Po prostu tego nie lubię. Dlatego szukam produktów, które mi ułatwią sprawę. W ten sposób natrafiłam na produkt Perfecty - micelarne mleczko 3w1 do demakijażu twarzy i oczu. Nie lubię mleczek. Próbowałam kilku i się u mnie nie sprawdziły. Zdecydowanie wolę płyny micelarne czy też dwufazówki. Czy połączenie mleczka i płynu micelarnego się sprawdziło? Zapraszam do czytania :)

 

Zwróciłam uwagę na ten produkt ze względu na nietypowe opakowanie. Buteleczka jest nieduża, pękata i zakończona zatrzaskiem. Był to całkowicie zakup w ciemno. Nie czytałam recenzji, ale postanowiłam spróbować. 


Składu analizować nie będę. Niestety produkt zawiera parabeny. Producent deklaruje, iż produkt jest hipoalergiczny. Mnie nie uczulił. Ale nie jestem szczególnie wrażliwa.

W wypadku tego produktu otrzymujemy bardzo dużo obietnic: produkt hipoalergiczny, łączący działanie mleczka, płynu micelarnego, toniku i kremu, ma ekspresowo usuwać makijaż (nawet wodoodporny), nawilżać i do tego być wydajny. Trochę mi się to kojarzy z super-ekstra-mega-bajeranckim balsamem pod prysznic znanej marki, który to w moim wypadku okazał się super-ekstra-mega-badziewiasty. Czy ten produkt się broni?


Konsystencja produktu rzeczywiście przypomina mleczko połączone z płynem micelarnym. W zasadzie to wygląda dokładnie tak jakby ktoś te dwa produkty wymieszał ze sobą. Produkt jest dosyć rzadki i dobrze wsiąka w wacik. Łatwo się nim przeciera twarz. Mam zastrzeżenia do opakowania, bo ciężko się z niego wylewa produkt. Przynajmniej mnie się zawsze rozleje. Przydałby się jakiś dziubek czy coś.


Poza tym samo opakowanie mi się podoba. Jest nieduże i zgrabne. Ładnie wygląda i wygodnie się je trzyma. Zamknięcie też jest solidne. Poza tym rozmiar pozwala go ze sobą wszędzie zabrać.

Co do działania - tu pokładałam największe nadzieje. I powiem, że nie jest źle. Zazwyczaj produkty do wszystkiego okazują się do niczego. Oczekiwałam od tego produktu przede wszystkim szybkiego i bezbolesnego demakijażu. Pozostałe obietnice wsadziłam między bajki. Od nawilżania mam krem. Muszę przyznać, że demakijaż jest całkiem przyjemny. Micelo-mleczko radzi sobie nieźle nawet z kredkami żelowymi. Wodoodpornego makijażu nie wykonuję, więc tu nie mogłam go sprawdzić, ale przy zwykłym poradził sobie nieźle. Może tak zupełnie bez tarcia się nie obyło, ale i tak było nieźle. Eksperyment uważam za udany. Ideał to nie jest, więc szukam dalej.Gdybym miała go ocenić to byłaoby to 4-.


POJEMNOŚĆ: 145 ml
WYPRODUKOWANO: w Polsce
DOSTĘPNOŚĆ: drogerie stacjonarne i internetowe
CENA: ok.15 zł

środa, 6 listopada 2013

Szał w ciapki czyli kropeczkowe mani

Jakiś czas temu kupowałam lakiery dla koleżanki i oczywiście nie mogłam się sama nie skusić na jakiś. W oko wpadły mi nieznane jeszcze moim pazurkom lakiery Life (produkowane dla SuperPharm). Dzisiaj zaprezentuję Wam kropeczkowy lakier nr 22. Jest to bardzo ciekawy lakier. W czerwono-różowej bazie zatopione są czarno-białe, małe i duże drobinki. Bardzo mi się to spodobało. Do tego stopnia, że już dwukrotnie pod rząd malowałam nim paznokcie. 


Niestety ze względu na drobinki nie jest jakoś bardzo trwały, ale nie jest źle. Trzyma się spokojnie 2-3 dni, jeśli nie zmywamy nałogowo naczyń. Zmywa się jak każdy brokatowiec. Do przeżycia. Maluje się za to całkiem przyjemnie. Choć buteleczka i pędzelek są malutkie. Trzeba oczywiście się trochę namachać, ale nie jest to niewygodne. Dwie warstwy wystarczą, choć do pełnego krycia lepsze by były trzy. 


To co zdecydowanie mi się podoba, to efekt i jego niepowtarzalność. Każdy pazurek wygląda nieco inaczej w zależności od tego jak ułożą się drobinki. Mnie to na prawdę urzekło. Za flakonik o pojemności 5,5 ml płacimy mniej niż 4 zł.

Od razu przeprasza wszystkich wrażliwych za stan moich skórek, ale na chwilę obecną lepiej nie będzie. Walczę z nimi, ale zimno im nie pomaga. Jesień i zima to trudny okres dla moich dłoni.  Mam bardzo suchą skórę, z tendencją do pękania. Testuję kolejne preparaty do odżywiania skórek. Może w końcu się uda. A póki co skupcie się proszę na lakierze :D



 




poniedziałek, 4 listopada 2013

Ulubieńcy października

Zupełnie nie mogę się zabrać za zużycia ostatnich tygodni, więc postanowiłam zaprezentować Wam swoich ulubieńców z ubiegłego miesiąca. 

Ulubieńcy października


1. Sephora cień mono peach beige no. 13. Kupiłam ten cień podczas promocji za całe 7,90zł. Bardzo go lubię. Daje satynowe wykończenie i rozjaśnia spojrzenie. Na codzień używam go na całą powiekę. Ale sprawdza się też świetnie w innych  makijażach.

2. Pierre Rene Eyematic 4 automatyczna kredka do oczu. Ten produkt otrzymałam podczas warsztatów marki Pierre Rene. O ile dwie pozostałe kredki z tej serii są dobre, ale bez szału, tak ta podpasowała mi bardzo. Zwłaszcza kolor. Poza tym bardzo łatwo się nią maluje i rozciera. Idealna do codziennego makijażu.

3. MIYO Big fat lashes Smoky. Tusz do rzęs otrzymałam w ramach poniedziałkowego dyżuru wizażysty. Polubiliśmy się od razu. Gruba silikonowa szczoteczka dobrze rozczesuje rzęsy. Tusz jest idealnie czarny i równo pokrywa rzęsy. Daje efekt pogrubienia. Niestety troszkę się osypuje. Nie ma dużych problemów ze zmywaniem. 

4. Bell skin 2 skin rouge. Chyba pierwszy tak udany zakup kosmetyczny z Biedronki. Mój róż ma kolor 22. Bardzo go lubię i używam codziennie. Daje satynowe wykończenie. Jest lekko przygaszony. Idealnie pasuje do mojej skóry. Poza tym nie ma obawy, że zrobimy sobie nim krzywdę. 

Znacie, któryś z tych produktów? Czy u Was też się sprawdziły?

niedziela, 27 października 2013

Mus czy nie mus? O produkcie Perfecty do ciała.

Bardzo lubię wszelkie mazidła do ciała. Zwłaszcza te lekkie, które szybko się wchłaniają. Najlepiej, żeby przy tym świetnie nawilżały. Da się? Ano da się. Wcześniej myślałam, że tylko tłuste i ciężkie masła mają szansę pomóc mojej skórze, ale od kiedy odkryłam mus do ciała Avon, wiem, że tak być nie musi. Dlatego z chęcią testuję wszelkie nowości, a nazwy typu sorbet czy mus przyciągają moją uwagę. Tak się też stało z produktem marki Perfecta firmy DaxCosmetics. Mus do ciała znalazłam w Lidlu. Kupiłam go na wakacjach. Wybrałam wersję dotleniającą o zapachu zielonej herbaty. Czy dorównał mojemu ulubieńcowi z Avonu? Zapraszam na recenzję.


Skład jest dosyć długi i raczej średnio ciekawy. Znajdziemy tu koenzym Q10 (ubichinon), aminokwasy jedwabiu, pantenol, olej słonecznikowy (to mnie nieco zdziwiło), ekstrakt z jaśminu, ekstrakt z herbaty chińskiej i niestety parabeny. Generalnie skład niby fajny, ale wszystkie składniki roślinne są daleko w składzie.


Producent deklaruje, iż otrzymujemy puszysty mus, który ma dotlenić i zregenerować naszą skórę. Zapach zielonej herbaty ma nas pobudzić i dodać energii. Czyli produkt w sam raz na poranną dawkę nawilżenia.


Pierwsza rzecz, na która zwróciłam uwagę to opakowanie. Perfecta zamyka swoje produkty w typowych, plastikowych, zakręcanych pojemnikach. Miałam ich peelingi do ciała i bardzo polubiłam. Ale tutaj była pewna niespodzinaka. Słoiczek choć duży, tak na prawdę jest nieco oszukany. Nie lubię tego. Po co robić wielkie opakowanie, w którym tak na prawdę jest tylko połowa produktu? Jak dla mnie ani to nie wygląda, ani nie jest praktyczne. Choć wiem doskonale dlaczego firmy to robią - w końcu kupuje się oczami.


Bardzo za to podoba mi się to, że produkty są zabezpieczone folią. Chroni to nasz mus przed wścibskimi paluchami. Choć zdarzyło mi się kupić tego typu produkt, w którym ktoś pomimo folii zanurzył palucha. Ble.



I teraz przechodzimy do sedna - czyli samego produktu. Nazwa mus to jak dla mnie pomyłka stulecia. Z musem to niewiele ma wspólnego. Owszem, produkt jest lekki i dosyć szybko się wchłania. Ale musem nie jest. To po prostu balsam zamknięty w słoiczku. Świetnie się rozsmarowuje i szybko wchłania.Pozostawia delikatny, nietłusty film na skórze. I ślicznie pachnie zieloną herbatą. Jak dla mnie taką posłodzoną ;) Zapach nie jest jednak intensywny.


A samo działanie jest takie sobie. Tragedii nie ma, ale, jak to mówią, kończyn nie urywa. Jak na taki skład mogłoby być lepiej. Zapewne gdyby składniki odżywcze były wyżej w składzie można by z tego zrobić na prawdę fajny produkt. Skóra jest miękka i gładka, ale efekt nie utrzymuje się długo. Dla osób ze skórą bezproblemową będzie w sam raz. Dla sucholców, jak ja, za słaby.

Pomimo zapachu zielonej herbaty, który bardzo lubię, rzadko sięgam po ten produkt. Na pewno, gdybym nie poznała produktu Avon, nie miałabym pretensji o niemusową konsystencję musu, bo wcześniej nie sądziłam, że krem może mieć taką konsystencję. W porównaniu z musem Avon, ten wypada blado. Jest w porządku, ale moje oczekiwania były dużo większe. 

POJEMNOŚĆ: 225 ml
WYPRODUKOWANO: w Polsce
DOSTĘPNOŚĆ: drogerie stacjonarne i internetowe
CENA: ok.12 zł

poniedziałek, 14 października 2013

Lirene Folacyna ProTelomer 30+ krem na noc

Długo nie mogłam się zebrać, aby napisać tę recenzję. Chyba dopadło mnie jesienne przesilenie, bo na nic nie mam siły ani apetytu. Choć może to też efekty powrotu do pracy po 8 miesiącach urlopu. W każdym razie dzisiaj będzie o kremie na noc Lirene Folacyna proTelomer 30+. Co może część z Was zdziwić jest to mój pierwszy krem od Lirene. Moja mama od lat używała kremu półtłustego (kiedyś pod marką drEris). I jego zapach zawsze kojarzy mi się z mamą. Dlatego też pozytywne nastawienie do marki. 

Pielęgnacja mojej cery nie jest jakoś specjalnie przemyślana. Moja cera nigdy nie należała do wymagających i zwykły krem nawilżający stosowany od czasu do czasu wystarczał. Obecnie niestety nie jest już tak łatwo. Wiek i styl życia zrobiły swoje.Przede wszystkim z wiekiem moja skóra robi się coraz bardziej sucha. O ile się orientuję mają na to wpływ między innymi hormony. Poza tym elastyczność skóry też nie jest już taka sama. Największy problem mam z czołem. Przyznam, że trochę mnie to martwi.


POJEMNOŚĆ: 50 ml
WYPRODUKOWANO: w Polsce
DOSTĘPNOŚĆ: drogerie stacjonarne i internetowe
CENA: ok. 25 zł

OD PRODUCENTA:

Podstawą działania kremu jest połączenie odpowiednich do wieku dawek innowacyjnych kompleksów FoliMoist™ i proTELOMER™, chroniących DNA oraz dobór dodatkowych składników aktywnych, optymalnie dopasowanych do pielęgnacji skóry 30+:
  • odżywcze proteiny z pszenicy
  • witamina E o właściwościach przeciwrodnikowych
Efekty stosowania:
  • aktywuje intensywny proces odnowy i regeneracji
  • wygładza pierwsze zmarszczki i linie mimiczne
  • przeciwdziała powstawaniu nowych zmarszczek
  • wzmacnia naturalną sprężystość i elastyczność
  • intensywnie nawilża głębokie warstwy skóry
 Udowodnione rezultaty *:
- wygładza skórę 96%
- poprawia sprężystość i elastyczność 82%
- głęboko i długotrwale nawilża 86%
- przywraca skórze blask 86%


93% badanych uważa, że krem nadaje aksamitną gładkość ich twarzy 68% badanych potwierdza: „skóra jest piękniejsza i wygląda młodziej”
* Test IN VIVO - ocena w grupie 28 kobiet po 3 tygodniach używania kremu.

Twarz jest odmłodzona i pełna blasku.


OPAKOWANIE:

Krem jest zamknięty w plastikowym słoiczku, zabezpieczonym folią. Całość zapakowana jest w kartonik (który wyrzuciłam, bo nie mam na takie rzeczy miejsca w domu).

 


SKŁAD:

Aqua, Isopropyl Myristate, Paraffinum Liquidum, Glycerin, Polyglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Dimethicone, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Stearic Acid, Tocopheryl Acetate, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Ethylhexylglycerin, Triethanolamine, Laureth-7, BHA, Hydrolyzed Wheat Gluten, Caprylic/Capric Triglyceride, Sorbitol, Ceratonia Siliqua (Locust Bean) Gum, Lecithin, Sodium Chondroitin Sulfate, Collagen, Folic Acid, Xanthan gum, Teprenone, Caprylyl Glycol, Disodium EDTA, Glyceryl Caprylate, Phenoxyethanol, Methylisothiazolinone, Parfum. 

Plus za brak parabenów. Dla wrażliwców uwaga na parafinę. Mnie ona nie przeszkadza.

KONSYSTENCJA I ZAPACH:
 

Zapach kremu jest bardzo przyjemny i delikatny. W zasadzie z niczym konkretnym mi się nie kojarzy. Jest to świeży zapach. Konsystencja kremu jest dosyć lekka. Przyznam, że spodziewałam się czegoś cięższego. Bo tak zazwyczaj bywa w wypadku kremów na noc. Jednak ten jest lekki, łatwo się rozsmarowuje i szybko wchłania. Mnie osobiście taki typ kremu odpowiada. Bo używa się go szybko, łatwo i przyjemnie.


DZIAŁANIE:

Czy jest równie przyjemne? Krzywdy nie robi. To na pewno. Ale czy efekty są choć zbliżone do tego co deklaruje producent? Jeżeli chodzi o nawilżenie to jest zdecydowanie wystarczające. Skóra jest miękka i gładka. Co do uelastycznienia to tu jakichś spektakularnych efektów nie zauważyłam. Wiadomo, że skóra nawilżona jest zdecydowanie bardziej sprężysta i elastyczna od suchej. Zmarszczek nie zwalcza, ale nie można tego oczekiwać od kremu. Przynajmniej nie od kremu drogeryjnego. Czy zapobiega powstawaniu nowych? Nie wiem. Po części na pewno, bo zapobiega temu dbanie o skórę i jej prawidłowe nawilżenie. Zdecydowanie moje czoło czuje się lepiej. Skóra jest bardziej elastyczna. W tej chwili używam tego kremu razem z Ekoampułką 1 Pat&Rub. Jestem ciekawa efektów.

Czy kupię ponownie? Tego kremu raczej nie kupię ponownie, ale mam ochotę na wypróbowanie innych propozycji Lirene.

niedziela, 6 października 2013

Jesienny makijaż

Chciałabym Wam dzisiaj zaprezentować makijaż w stylu jesiennym. Wykonałam go jako pracę konkursową do drugiej edycji Ambasadorek Pierre Rene. Oczywiście nie miałam najmniejszych szans z dziewczynami, ale i tak nie żałuję. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Ale mam nadzieję, że się Wam spodoba :)







Oczy: 
-paletka Sleek OSS
-paletka MIYO Appletini
-baza pod cienie Grashka
-Pierre Rene Perfect liner super stay nr 05
-tusz MIYO Big fat lashes smoky
-kredka Rimmel Scandaleyes 011 Golden

Twarz:
-Garnier BB krem do cery jasnej
-podkład Pierre Rene Skin Balance
-puder Rimmel StayMatte
-Sephora puder brązujący Sun disc 01 clair light
-róż Bell
-paletka do brwi Catrice

Usta:
-prawdopodobnie błyszczyk Pierre Rene Chic gloss, ale zwyczajnie nie pamiętam :P

Udanego tygodnia! :)

poniedziałek, 30 września 2013

CZYTELNIA - ODSŁONA DRUGA

Mój komputer prawie umarł. W zasadzie od dwóch dni nie jest na chodzie. Dysk twardy odmówił posługi. Czekam na zakup nowego i odzyskanie danych ze starego. Niestety najnowsze zdjęcia są na nim i póki co nie mogę ich zgrać i zrobić postów. Stąd pomyślałam, że pora na kolejną odsłonę Czytelni. Mam nadzieję, że Was to zainteresuje :) Myślę też o postach z filmami, bo oglądam ich całą masę z mężem, bo po prostu uwielbiam filmy :D Co Wy na to?

1. Jodi Picoult "Przemiana"

Źródło: empik.com
Książki tej autorki odkryłam przypadkiem. Już sama nie pamiętam kiedy. Pierwsza była "Bez jej zgody" i czytałam ją będąc w Irlandii. Lubię tę autorkę. Odpowiada mi jej styl i tematyka. W swoich powieściach porusza tematy trudne i skłaniające do dyskusji. "Przemiana" to opowieść o śmierci, religii, przebaczeniu i prawdzie. Przekonujemy się, że nic nie jest oczywiste i takie jakim nam się wydaje. Lubię to, że te książki skłaniają mnie to zastanowienia się, co ja bym zrobiła w takiej sytuacji. I często ciężko mi znaleźć odpowiedź na to pytanie, choć tak łatwo przychodzi ocenianie innych. Głównym bohaterem jest Shay - morderca dziewczynki i jej ojczyma. Skazany na śmierć. Historię poznajemy z kilku stron - mordercy, matki i żony ofiar, ławnika. I to także lubię u Picoult. Pokazuje nam różne strony tej samej opowieści.
Obecnie czytam "Krucha jak lód". Mały zgrzyt. Jedna scena jest prawie identyczna jak w "Przemianie". Podejrzewam, że autorka wzorowała się na prawdziwym wydarzeniu i stąd ta "wpadka".

Moja ocena: 4.5/5



2. Kate  Morton "Milczący zamek"

Źródło: empik.com


Tę powieść pożyczyła mi koleżanka. Długo nie mogłam jej dokończyć. Choć bardzo mi się spodobała, jakoś tak nie mogłam przebrnąć dalej, bo ciągle było coś ważniejszego. Ale bardzo się cieszę, że w końcu ją przeczytałam, bo to bardzo fajna książka. Jest to opowieść o trzech siostrach, sile ich wzajemnej miłości, o zamku i jego tajemnicach, o rodzinnych więzach i o sile przypadku, który może zmienić życie wielu osób. Historia bardzo wciągająca i ciekawa. Jest to raczej babska literatura. Wspaniale komponuje się z ciepłą herbatą i deszczem za oknem. Choć ja czytałam ją w letnie dni na ławce w parku :)

Moja ocena: 4.5/5





 

 

3. Markus Zusak "Złodziejka książek"

Źródło: empik.com
Po pierwsze musicie wiedzieć, że uwielbiam literaturę wojenną związaną z obozami, Holocaustem i ogólnie losami poszczególnych ludzi z tego okresu. Być może to dla kogoś dziwne, ale po prostu mnie to ciekawi. Nawet jeśli są to książki wysoce ciężkostrawne i przygnębiające. "Złodziejka książek" taka nie jest. Opowiada historię dziewczynki żyjącej w hitlerowskich Niemczech. Pokazuje świat wojny widziany oczami dziecka i to dziecka niemieckiego. Zastanawiam się jak Wam opowiedzieć o tej książce jednocześnie nie opowiadając jej Wam. Może zamiast o treści opowiem o tym co ja czułam. Przede wszystkim strasznie podobała mi się forma przedstawienia powieści - tu bez szczegółów, bo to trzeba samemu zobaczyć. Bywa momentami na prawdę zabawna, a momentami wzruszająca. Myślę, że jeszcze do niej wrócę. To nie jest książka o wojnie, a o miłości. Ale takiej do drugiego człowieka, nie o romansie. I o człowieczeństwie. Polecam!

Moja ocena: 5/5


Niedawno wróciłam do pracy, więc czasu na czytanie mam już bardzo mało. Teraz w wolnych chwilach będę niestety czytać publikacje naukowe. A tych raczej Wam tutaj recenzować nie będę ;) Jednak myślę, że utrzymam ten kącik czytelniczy, bo zawsze znajdę coś o czym mogłabym Wam napisać.

A czy Wam coś dobrego wpadło ostatnio w ręce?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...